2013|08|19
Redakcja biuletynu festiwalowego „Famiasto” jeszcze przed przyjazdem do Świnoujścia puściła wodze wyobraźni. Co sobie wyobraziła na temat Famy, opisała.Wysiadamy. Wiem, że on czuje się jak narkoman. Uzależniony, na oślep wysiada z pociągu. Z początku nie wybucha radością. Ba! Denerwuje się i milczy. Pozostawia mnie na boku i spiskuje z młodszymi narkomanami. Razem kryją się po kątach, ale od czasu co czasu idą zażądać czegoś od kierownictwa. Tak oto namawia mnie, że trzeba wysadzić świat w powietrze, wybudować Wieżę Eiffle’a, pomóc ubogim, zdenerwować motłoch. Jaro Gawlik chodzi ze strzyczkiem i zazdrości. Mówi mi na boku, że wcześniej myślał, że uda mu się stworzyć festiwal wielopokoleniowy, że będą seniorzy, a dzięki nim dotacje z Unii Europejskiej. Setki tysięcy euro. Od dawna chciał coś zmienić. Przemycić jakiś świeży pomysł. Była to jednak idea nie do udźwignięcia. Ostateczna wizja wprowadzenia ,,New World” legła w gruzach. Przed oczyma mieliśmy obrazki z przyszłych edycji kiedy to obok sekcji sportowej i FAMY dzieciom, istniałaby równolegle sekcja medyczna w karetkach, nauka pierwszej i ostatniej pomocy… Festiwal zdominowałaby specyficzna młodzież z Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Długo tak jeszcze główkowaliśmy, aż do czasu, kiedy to postanowiłem rozejrzeć się po okolicy.
Przypominam sobie jak Bogna i Matełko dwa tygodnie temu mówili mi przez telefon: ,,Za równo dwa tygodnie będziemy zakopywać nogi w piasku, smażyć się i pluskać w wodzie. Potem wypijemy piwo na Oflagu i pójdziemy na jakiś wernisaż, albo koncert albo jedno i drugie, a jak skończą się wszelkie zaplanowane atrakcje, to będą te kompletnie niezaplanowane. Zastanawia mnie tylko, o co chodzi z tą ,,Piosenką na dzień dobry”? Cholera, nie dosłyszałem, bo nagle zaczęła płakać! Podobno z miłości… Z tęsknoty za dziką ilością osób w pokojach, za koncertami, wernisażami, za artystyczną komuną, gdzie każdy wszędzie się przyda. Później telefon się urwał i pozostały tylko niedopowiedzenia. Cisza, której tak bardzo nie lubię. Odłożyłem telefon. Czas zasypiać.
Rankiem obserwowałem ludzi. Z perspektywy ławki lukałem na pierwszaków, którzy wiecznie czegoś nie wiedzą i tych starszych, których bez problemu poznawałem po siwych brodach lub zaawansowanym cellulicie.
- Co tu robisz? ‒ pyta dosiadający się facet.
- Przyjechałem dobrze się zabawić, mam nadzieję, że nie rozczaruję się tutejszym klimatem ‒ odpowiadam dyplomatycznie.
- Zastanów się, co Ty zrobiłeś dla Famy, a nie co Fama ma zrobić dla Ciebie ‒ odrzekł nieznajomy.
Miałem już go zapytać, czy ma jakieś powiązania rodzinne z Kennedy’m, ale zamilkłem.
- Fama podnosi poziom dopaminy ‒ kontynuuje. Pobudza podobne receptory, co substancje uzależniające. Widzisz tę bramę? ‒ pyta nerwowo. Ministerstwo edukacji chciało nawet wprowadzić na niej ostrzeżenia. Na Famie żyje się w zupełnym oderwaniu od rzeczywistości. To trochę jak świat w powieści fantasy. Tak w ogóle to Jakub, Jakub Zielina.
- Mateusz, miło mi.
- Otóż, każdy szczegół funkcjonowania jest odmienny od codziennego. Kumasz to? Zaczynasz pobudkę w jakimś niepokojącym miejscu. Stołówkowe śniadanie, pełno dziwaków, aż po południe. Przeżuwasz jedzenie, a później obmyślasz plan mistrzowskiego, spontanicznego performance’u! A to dopiero początek dnia. Właśnie! Chodźmy na śniadanie. A i pamiętaj! ‒ mówi nerwowo, szepcząc:
- Tylko jazzmani kierują się szczególnym onanistycznym narcyzmem i wyniosłością. Oni nie są potrzebni Famie ani Fama im. Nie ufaj im.
Nie wiem do końca, co miała znaczyć ta przestroga, ale wziąłem ją sobie do serca. Razem z Jakubem dosiadamy się do stolika. Jeden z Famowiczów przedstawia mi się jako Paweł Czarnecki, drugi jako Karol Wilkoszewski. Po chwili wygłaszają mi od razu Fama Expose, wiedząc, że przyjechałem tu pierwszy raz. Wspominają o tym, że cały festiwal może przypominać zieloną szkołę. Stołówka, wczasy nad morzem. Dodatkowo kreatywni ludzie!
- Nie znajdziesz tu tłumów pod sceną czekających na występ Maryli Rodowicz! Rozumiesz! Nie znajdziesz tu Maryli Rodowicz! Nie szukaj jej!
Po czym chwyta mnie za bety i pyta nerwowo:
- A Ty co tu robisz?! Pismak? Muzyk?! Analfabeta?!
Miałem ochotę wywinąć się z tego niezręcznego położenia, ale wytłumaczyłem mu, że akurat w trakcie tej edycji będę zaangażowany dziennikarsko i literacko. Uspokoił się nieco i kontynuował swój monolog: zaplecze techniczne, zaplecze techniczne, mój drogi. Jesteś muzykiem ‒ występujesz na dużej scenie, fotografik ‒ warsztaty i atrakcje wizualne, dziennikarz i krytyk ‒okazja do pokazania się ze swoimi tekstami. Znajomości, znajomości, znajomości…
- Tak! A producentka! ‒ krzyknęła w zakłopotaniu jedna z kobiet na sali. Martyna Groll, miło mi ‒ wtrąciła. Nie zapominajmy, jak rok temu sekcja producencka stawała na głowie, aby dopełnić wymogów Teatru Krzyk, a mieli wymagania… Była to świetna zabawa, a zarazem dużo nerwów, niesamowita satysfakcja, no i wyszło fantastycznie! Na Famę przyjechać głodnym nowych wrażeń, otwartym na ludzi, wycisnąć z festiwalu wszystko, co się da i wgryźć się na stałe w Famową rodzinę.
Przyznam szczerzę, że gubiłem się w połowie każdej wypowiedzi. Nikt nawet nie zwrócił uwagi, gdy wymknąłem się z budynku, chowając do kieszeni resztki śniadania. Po chwili wyszedłem i postanowiłem przejść się po paru nieznanych mi miejscach. Z mojego grafiku jasno wynikało, że niedługo rozpoczną się pierwsze zajęcia. Plan na dziś: unikać jazzmanów, nastawić budzik i nic nie podpalić. Niedługo należy oddać ten tekst do pierwszego numeru festiwalowej gazety. Nad tytułem nie zastanawiałem się zbyt długo. Fama bezczelnie uzależnia!
Relacje: Paulina Kędzierawska, Martyna Kołątaj, Mateusz Grzeszczuk
Tekst: Mateusz Grzeszczuk
Fot: Maciej Cieślak